piątek, 23 września 2016

Żurawie (i) odloty

Powiało październikiem. Pierwszymi rdzawymi liśćmi, zapachem dojrzałych jeżyn i ptasią ciszą. Z kuchni dobiega brzdęk ostatnich powidłowych słoików, a za oknem tli się wspomnienie bocianiego gniazda. Jesień zapukała do drzwi i nieproszona owiła pokój nocnym, zimnym powietrzem. Niezawodna pierzasta kołdra ratuje zmarznięte stopy. Przychodzi ranek, a razem z nim świadomość rychłej wyprowadzki. Tej jesieni, jak żurawie z pobliskiej łąki, odpuszczam rodzinne gniazdo. Trochę się cieszę, trochę się boję. Uczelnianych wyzwań, braku głosu Mamy wpadającego wprost w ucho. Rozłąka boli trochę jak zdzieranie przyschniętego plasterka. Może nawet ciut bardziej. 


1 komentarz:

  1. Pamiętam to jak dziś, jak jechałam do Poznania po raz pierwszy na studia. Mama się ze mną nie pożegnała, bo tak bardzo się popłakała, że nie była wstanie tego zrobić. ❤

    OdpowiedzUsuń